„Widok z widokiem” – relacja Asi i Mariusza z weekendowego wyjazdu w Tatry.
…
W ostatni weekend razem z Asia S. postanowiliśmy pospacerować po Tatrach Wysokich i przy okazji co nie co się powspinać.
Zgadaliśmy się dość późno w piątek, ale najważniejsze, że wszystko udało się zorganizować. Ostatnie bilety autokarowe zakupione przez internet do Zakopanego z zapewnieniem ze dojedziemy cali do celu :). Przewoźnik umowy dotrzymał.
I tak w sobotni poranek, trochę połamani, trochę niewyspani, stanęliśmy na dworcu autobusowym w Zakopanem. Zaopatrzeni we wszystko czego potrzebujemy na następne dwa dni (najważniejsze… dużo słodkości i liofilizacik „Mexican dish”, danie które okazało się całkiem niezłe. A może po prostu byliśmy głodni 😀 )
Ponieważ chodzenie po betonie nie sprawia nam przyjemności postanowiliśmy rozpocząć nasza wędrówkę po burżujsku i do Kuźnic wynajęliśmy miejscowy transport kołowy. Przyjemność takowa kosztowała nas w sumie zawrotną sumę 6 złotych polskich.
W Kuźnicach z racji, że jeszcze pewnie nie sezon 😉 i szerpów nie było, wrzuciliśmy na plecy plecaki i powędrowaliśmy w stronę Doliny Gąsienicowej. Oczywiście, żeby się nie przemęczyć, już w połowie drogi do Betlejemki należało wypić obowiązkową poranna herbatkę.
Po dotarciu do Betlejemki zainwestowałem 20 zł w zeszyt szkoleniowy PZA zgodnie z zaleceniami autora ( Rafała Kardasia) takowego zeszytu. Liczę na autograf skoro wydałem tak kolosalną sumę ;)).
Spacer kontynuowaliśmy w kierunku Pustej Dolinki przez Kozią Przełęcz po osiągnięciu której, znaleźliśmy dogodne miejsce do zjazdu w dolinkę, co by nie maszerować zbyt długo szlakiem.
W dolince spotkaliśmy zespół trójkowy, który przeżywał swoją porażkę ze Zamarłą Turnią. Po założeniu obozu zebraliśmy się i wyruszyliśmy na Lewych Wrześniaków.
Droga jak droga (dupy nie urywa). Nie miała być trudna. Decyzja padła, że jak na piewszą drogę tatrzańsko – wspinaczkową dla Asi będzie dobra.
Ponieważ pod ścianą leży jeszcze śnieg, który troszkę utrudniał nam start, przetrawersowaliśmy do początku drogi na wysokości mniej więcej 8 do 10 metrów od podstawy ściany. Pierwszy wyciąg dzielnie poprowadziła Asia. Drugi wdrapałem się z gracją. Po krótkiej dyskusji gdzie jesteśmy i kto dostąpi zaszczytu poprowadzenia ostatniego wyciągu Asia ruszyła dzielnie w górę.
Na grani mieliśmy okazję obserwować akcję ratowniczą TOPR z udziałem śmigłowca po stronie Doliny Gąsienicowej. Akcje ratownicza rozgrywała się około 300 metrów pod nami. Dość mocne wrażenia, kiedy wspina się człowiek, myśli jakby tu nie spaść, a z drugiej strony słyszy helikopter tak jakby miał go dotknąć tuż po przekroczeniu grani.
Po zjechaniu do podstawy ściany przyszedł czas na kolacje. Do szczęścia brakowało nam jeszcze tylko wody. Gdy po nią wyruszałem było już po zmroku. Pusta dolinka przy zmierzchaniu okazała się bardzo dzikim i trudnym terenem do wędrówki na zw. szagę. Ponieważ w dolince miejscami zalega jeszcze sporo śniegu, zwykłe wyjście po wodę zamieniło się w „epicką” przygodę samotnego śmiałka w nieznane przez rumowiska skalne i niebezpieczne lodowe pola ;).
Po kolacji i długich dyskusjach „takich o życiu i śmierci” obserwowaliśmy piękne gwieździste niebo, jakiego nie można zobaczyć w mieście oraz potężną burzę na Słowacji tzw. Widok z widokiem.
Następnego ranka Asia zaraz po porannej herbacie wyruszyła na „foto polowanie”. Ja zrobiłem sobie kawę i zamknąłem na niespełna sekundę jeszcze swoje kaprawe oczka. Gdy je otworzyłem to Myśliwa wróciła z polowania a ja miałem zimną kawę. Po sytym śniadaniu w pięknych okolicznościach przyrody dziarsko wyruszyliśmy w drogę powrotną przez kozią przełęcz i Halę Gąsienicową w stronę Krupówek.
Po zejściu do Zakopanego nie mogło oczywiście zabraknąć trawersu Krupówek, który zmęczył bardziej niż chodzenie po najwyższych szczytach, oraz tradycyjnego Guinnesa nalewanego z kija. Była też wczesna kolacja, która miała być dopełnieniem całości, ale niestety knajpa z disco polo to chyba nie najlepszy wybór :). Pozostało nam tylko przewędrować na stacje PKP i cierpliwie poczekać na nasz transport do rzeczywistości.