PTASIA 20/21-06-2015R. BY MARIUSZ M.

Z racji tego, że człowiek już nie taki młody i spodobały mi się lekkie akcje zamiast ciężkich wyryp, postanowiłem zebrać jakąś większą lub mniejszą ekipę na weekend działalności jaskiniowo-powierzchniowej w Tatrach. W celu zmontowania ekipy pod wezwaniem wspin/ jaskinia dałem anons na mailu klubowym i kursowym SW.

O wszystkim miała zadecydować pogoda. Czyli: słonko = wspin, a jak warun będzie słabszy to jaskinia. Na początku odezwało się dwóch kolegów z SW, którzy z powodów różnych skapitulowali („Hańba wam!” jak by powiedział Król Julian).

Około wtorku, a może środy, zgłosił się Paweł. Bardziej chciał do jaskini niż na wspin i marudził, że pogoda nie będzie w weekend rozpieszczać. Kiedy w końcu udało mi się go namówić na działalność powierzchniową i przekonać, że w prognozach pogody ściemniają i na pewno nie będzie tak źle, zadzwonił do mnie Hubert i poinformował, że razem ze Sławkiem wybraliby się na jakąś fajną rekreacyjną akcję jaskiniową *). Wybór padł na Ptasią Studnię, a przejście zaplanowaliśmy do Nowego Dna (bo do starego to będziemy chodzili na emeryturze ;)).

W piątek po pracy pojechałem jeszcze do domu, żeby się spakować. W tym czasie Paweł skoczył powiosłować na kajaki, Hubert miał skończyć pracę dopiero o 22.00, a Sławek przyjeżdżał wieczorem swoim pepikowozem, żeby nas wszystkich pozbierać i wyruszyć na bazę pod Tatrami. Ja z Grodziska przyjechałem z plecakiem i worem pełnym lin do Warszawy Śródmieście i grzecznie czekałem na chłopaków, którzy zjawili się pod metrem Świętokrzyska. Pojechaliśmy zgarnąć Pawła, który razem z plecakiem dopełnił samochód i mogliśmy ruszać. I tak o 23.58 wystartowaliśmy z placu Grzybowskiego w komplecie.

Zapakowani szczelnie i po brzegi nad ranem dotarliśmy do Pani Krysi. Rozładowaliśmy do szpejarni nasze graty, a zmęczone podróżą cielska zapakowaliśmy do śpiworów. W sumie to razem z Pawłem dyskutowaliśmy jeszcze chwilę, a ja przy okazji spiłem Bronisława.

Wstaliśmy późno i nieśpiesznie, śniadanie, pakowanie lin i w drogę do doliny. Po drodze jeszcze drobny zakup kontrolowany dodatkowej karmy dla grotołazów i zapas paluszków do latarki.

Droga do Doliny Mułowej nie szła nam zbyt żwawo. W końcu bez przeszkód dotarliśmy nad otwór jaskini. Nieśpieszne przebieranie się, ostatnie ustalenia co jest czym/czego, telefon do Rafiego, który był naszym zabezpieczeniem, i w dół po linie w kierunku otworu.

Jaskinia przywitała nas mokrą złotówką. W tym momencie poczułem to wspaniale uczucie, gdy wraca się po długiej nieobecności do swojego habitatu ;). W końcu wszyscy wyszliśmy z jaskini. Co prawda nie z Ptasiej, bo żaden z nas w niej jeszcze nie był. Dopiero teraz Ptasia Studnia dostąpiła niewątpliwego zaszczytu goszczenia naszej wspaniałej czwórki 😉

Kolejna studnia za studnią szły gładko, widoki były wspaniale, a przyjemność z poruszania się po dziurze ogromna. Wrażenie zrobił na mnie drugi zjazd – superowa 40 – stka, do której dociera się krótkim meandrem i dalej przez Salę ze szczeliną w spągu, pod którą otwiera się Studnia. Ku mojemu zaskoczeniu wahadło w Studni Palidera poręczuje się bajecznie prosto,  jak mówią – strach ma wielkie oczy. Po następnym zjeździe dotarliśmy do Sali Dantego.

W Sali Dantego bez problemu znaleźliśmy batinoxy do studni Flacha. Jednakże z uwagi na niepewność części zespołu, szukaliśmy innych punktów do zjazdu. Tak, po przemyszkowaniu całej Sali, wróciliśmy na właściwą drogę. Jeszcze jeden odcinek linowy i mokra 18 – stka, która jest faktycznie bardzo mokra:/. W tym momencie definitywnie zakończyła się obszerna część jaskini.

Tu następnie rozładowaliśmy graty typu aprowizacja i po „rzucie Pawłem przez Szczelinę” (zacisk klasy LUX) oceniliśmy, że dalsza droga wiedzie przez ciasną szparkę ;). Moje wielkie cielsko z trudem udało się przecisnąć i ruszyliśmy dalej. Jeszcze zacisk ¾, który nie sprawił mi większych trudności. Z kolei Hubert i Sławek ocenili, że był cięższy od LUX’a. No cóż…  każdy lubi co innego,  a o gustach podobno się nie dyskutuje.

Ostatni zjazd deszczową 11-stką pokazał, że mokra 18-stka to Pikuś (Pan Pikuś). I tak dotarliśmy do zaciskającego się końca jaskini, a teraz pozostało już tylko wygramolić się na powierzchnię.

W górę zaczęło się bardzo mokro, woda leciała na paszczę, okulary… Od tego momentu nie miałem ani skrawka suchego ubrania 🙂 na sobie. Okulary na szkłach zminimalizowały możliwość obserwacji otoczenia do minimum.

Do depozytu dotarliśmy o godzinie 3-ciej 21-06-2015r. Po uzbieraniu pełnego wora zdeporęczowanych lin, wysłałem mocno już wychłodzonego Pawła przodem w kierunku wyjścia. Po uzbieraniu następnego wora Hubert zabrał się jako drugi, a ja ze Sławkiem deporęczowaliśmy jaskinię do końca. W ostatniej, zlotowej studni, złamałem się i czekając na swoją kolej rozpakowałem folię NRC i obserwowałem blade światło próbujące się przedrzeć z powierzchni przez otwór jaskini.

Po zdeporęczowaniu całości (włącznie z liną zjazdową do otworu) przebraliśmy się i ruszyliśmy ciężkim krokiem, ale ze wspaniałymi wspomnieniami, w dolinę. Po drzemce na bazie i pożegnaniu z Gaździną wróciliśmy do Warszawy.

Jaskinia na szczęście nie należy do ciężkich, trzeba jednak zabrać z ze sobą sporo lin i dużo cierpliwości z powodu długich odcinków linowych bez przepinek.

Zdjęcia -> https://goo.gl/photos/4ED1VjodKQ9jQtDT8

Film -> https://www.youtube.com/watch?v=GoaUCHPd9pc&feature=youtu.be

 

Mariusz T.Mejza

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *