W dniach 23.10.2015 – 14.11.2015 mieliśmy ze Słupkiem przyjemność uczestniczyć w centralnej wyprawie PZA Chiny 2015. Działaliśmy w prowincjach Hubei i Chongqing. Generalnie jest to południowo – centralna część Państwa Środka a masyw, w którym operowaliśmy stanowi wysunięte dalekie przednóże Himalajów.
23-25.10 Trasa na miejsce pokonywana była przeróżnymi środkami lokomocji. Wpierw samolot przez Helsinki do miasta Chongqing. Następnie metro na stację kolejową i szybki pociąg do miasta Lichuan. Stamtąd przemieszczaliśmy się busikami do wioski Niu Lan Ping Cun, z której przyszło nam operować. Z tejże wioski dwa busiki rozwoziły nas rano w teren i odbierały przed wieczorem ponieważ biwakowanie w jakiejkolwiek formie jest w Chinach wykluczone. Już w czasie drogi do hotelu mogliśmy przekonać się, że nie obowiązuje tu kodeks drogowy a najważniejszym elementem pojazdu jest klakson. Jednoślady i wszelakie konstrukcje trójkołowe służą do przewozu dosłownie wszystkiego – od niemowląt po żywy inwentarz. Częstym widokiem były całe rodziny na jednym skuterze. Najlepszym miejscem do wyprzedzania są zakręty pod górkę a pieszy jest jedynie intruzem, którego należy dobitnie otrąbić.
Na wstępie należy również zaznaczyć, że jaskinie to również zupełnie inna bajka niż Europa i przyzwyczajenia alpejskie musieliśmy schować do kieszeni. Miejsca, w których trzeba się schylać są niemile widziane i eksploracja skupia się na problemach łatwo dostępnych z całkowitym pominięciem czołgania, przeciskania itp.
26.10 Najpierw odwiedzamy otwór studni Da Tian Keng gdzie z kolei nachodzą nas lokalni rolnicy. Jeden z nich w zamian za podwózkę zgodził się pokazać nam kolejne otwóry. Warto tu dodać, że poszukiwanie jaskiń ze względu na specyfikę terenu opiera się tutaj albo na wskazaniach lokalnej ludności albo … na studiowaniu Google Earth w przypadku dużych studni zaczynających się z powierzchni.
Pełni podziwu dla możliwości terenowych naszych dzielnych chińskich minivaników docieramy nad otwór. Zjeżdżam wstępną partię wlotówki czyszcząc ją z chaszczy i want. Studnia wygląda obiecująco a po locie kamieni szacujemy jej głębokość na co najmniej 50 m. Po wyjściu i rozebraniu się ze sprzętu zapada dyplomatyczna decyzja o dodatkowym zjeździe aby na prośbę rolnika zdobyć wyjątkowo rzadkie lecznicze ziele rosnące po drugiej stronie studni. Zatem ruszam z workiem w dół na zbiór tych egzotycznych roślin z których najbardziej cenną częścią jest korzeń. Jaskinia na to konto zostaje nazwana Tian Paozi (studnia z ziołem). Po przekazaniu zawartości szpeja uradowanemu rolnikowi kontynuujemy poszukiwanie nowych otworów zasięgając języka wśród autochtonów. Napotkany nieopodal dziadek wyglądający jak żywcem przeniesiony z czasów dynastii Ming wskazał nam za to bardzo obiecujący otwór zasłonięty ściętymi krzakami kukurydzy i matami ze słomy. Po przejściu murka odgradzającego jaskinię od podwórka weszliśmy do obszernej poziomej galerii, którą pokonujemy bez sprzętu przez około 400 m do pionowego progu prowadzącego do wielkiej sali. Jaskinia zostaje nazwana Yan Shui Ping (za snopkami). Razem z bocznymi odnogami szykuje się sporo eksploracyjnej roboty.
27.10 Andrzej, Słupek, Mateo i Magda wyjechali jeszcze w czasie śniadania w nowy rejon. Puma, Piotr, Staszek i Kaja biorą się za kartowanie Yan Shui Ping a ja zjeżdżam z Jankiem do jaskini zielnej. Oprócz kierowcy towarzyszy nam rolnik z budowlanką na głowie i sierpem w ręku co pomimo jego uśmiechu nie wzbudza naszego entuzjazmu. Tym bardziej, że nie wiemy kompletnie jak mu wytłumaczyć, żeby beztrosko nie dreptał nad krawędzią studni. Przyjmujemy ogólną praktykę dla zaporęczowanych jaskiń by każdorazowo ściągać odcinek do pierwszej przepinki aby tubylców nie kusiło schodzić lub pożyczyć kawałek liny do celów gospodarczych. Niestety po 80 metrach pionu jaskinia kończy się dużą salą i zawalonym gruzem dalszym ciągiem studni.
Wracamy sprawdzić co słychać u reszty ekipy w Yan Shui Ping. Ponieważ wszyscy są zajęci kartowaniem a nas zżera ciekawość ruszamy z Jankiem w głąb. Po zjechaniu progu na dno sali i pokonaniu kamiennego stoku w głębi sali otwiera się otwór z silnym przewiewem i aktywnym ciągiem wodnym doprowadzającym nad krawędź studni. W górnej części studni spory prysznic daje nam się lekko we znaki. Nad dnem studni pomimo połączenia wszystkich zabranych sznurków brakuje liny. Ja pozostaję wpięty w punkt i zdejmuję ostatnią przepinkę a Janek po odzyskaniu dodatkowych metrów wspomaganych sznurem od wora i lonża dociera na dno. Studnia ma ponad 90 m a jej dno kontynuuje się obszernymi galeriami w obydwu kierunkach. Mój telep na punkcie nakazuje mi w końcu wyjąć radio, które ku mojemu zdziwieniu tutaj działa i przywołuje Janka do skrócenia eksploracyjnego amoku. Robi się już późno a chińscy kierowcy głodni i źli. Wszyscy wracamy.Po drodze mamy bliskie spotkanie aut z kablem energetycznym, który zerwał się ze słupa i zwisa nad drogą. Dobrze, że samochód to Puszka Faradaya.
28.10 Dzisiejszy dzień pod znakiem zamiatania Tian Paozi i dalszej eksploracji Yan Shui Ping. Na podjeździe kabel dalej zwisa i głaszcze samochody.Drugi Janek kartuje a ja deporęczuję jaskinię zielną.Po drodze naszą uwagę zwracają walające się na polu rzodkiewki wielkości kabaczka. Ogólnie warzywa osiągają tu monstrualne rozmiary. Dobre warunki do upraw czy mutacja a może jedno i drugie?
Dojeżdżamy do Yan Shui Ping, gdzie Jasiu z Pumą kalibrują ostatni zestaw kartujący a ja sprawdzam boczki głównego korytarza. Znacznie mocniejszy niż wczoraj huk wody wzbudza nasz lekki niepokój. Wkrótce spotykamy Staszka z Kają, którzy potwierdzają, że lęk był uzasadniony bo wody w dziewiędziesiątce było dwukrotnie więcej i aby w ogóle zjechać musieli przeporęczować górę studni. Ciągi poniżej są obszerne ale bardzo błotne. Pojawiają się jeziorka, syfoniki a co gorsza progi do góry co lekko gasi nasz entuzjazm co do łatwego puszczania jaskini.Podczas powrotu stwierdzamy, że linia energetyczna została naprawiona czyli podparta kijem bambusowym.
29.10 Dziś w Yan Shui Ping działają dwa zespoły: Staszek i Kaja kartują główną studnię a ja z drugim Jankiem boczny ciąg z syfonami błotnymi i salkami ze stalagmitami. Jeden z nich osiąga imponującą wysokość około 6 metrów. Ciekawym problemem wydaje się przeoczona wcześniej studnia z ciągiem wodnym, którą planujemy zjechać jutro.Wieczorem pod koniec kolacji nawiedza nas sołtys i lokalny przedstawiciel partii, którzy nalegają na wspólne picie. Bimber leje się gęsto a całość spowita jest gęstym dymem papierosowym bo trzeba zaznaczyć, że pali się tu jednego za drugim. Echa tej imprezy będą się dawać we znaki niektórym w dniu następnym.
30.10 Po śniadaniu ruszamy w czwórkę do Yan Shui Ping: Ja z Kają jedziemy studnią z ciągiem wodnym a Jasiu ze Staszkiem kartują ciąg błotny i robią foty.Ładna kaskadowa studnia kończy się po 63m. Woda wnika w niedostępne szczeliny. Mamy spotkanie z warstwą trudnoprzepuszczalną. Eh, a już tak ładnie żarło! Kaja kartuje a ja deporęczuję Studnię Deszczu bo taką otrzymuje nazwę. Po spotkaniu z chłopakami podejmujemy decyzję o deporęczu całej jaskini. Niestety jedynym sensownym przodkiem jest ciąg błotny z przewiewem, w którym trzeba wspinać nad wodą co przy natłoku innych problemów musimy zostawić dla potomności. W ciągu dnia dociera druga część ekipy z Andrzejem. Nowy rejon jednak dla wyprawy odpuścimy bo szału nie ma. Robota naukowa dla gospodarzy została wykonana. Zwiedzono 4 jaskinie, w których skartowano ponad 3 km ciągów. Było też trochę eksploracji, w tym zjechanie kilkunastometrowej studni.
31.10 Dziś korzystając z większego składu ruszamy w trzy grupy na sprawdzenie jaskiń z wczorajszego rekonesansu. Staszek z Jaśkiem do studni z wywiewem pary (tak silnym, że krzaki nad studnią i zrzucane liście unoszą się do góry). a Słupek z Mateuszem do sąsiedniej bardziej obszernej studni. Ja z Kają idziemy do przydrożnej poziomej jaskini zaczynającej się dużą salą znanej już tubylcom pod nazwą Wang Jia Cao. Jaskinia opisywana przez miejscowych jako labirynt okazuje się zgodna z opisem. Przed kartowaniem robimy szybkie rozpoznanie. Przez dwie godziny biegniemy obszernymi gangami i sprawdzamy co ciekawsze boczne odnóżki, których jest bez liku. Na rozstajach ustawiamy kopczyki. Nawet w bocznych mało ewidentnych ciągach natrafiamy na stare piece do saletry. W jednym z ciągów docieramy nad małą studnię. Ekipie Staszka kończy się sznurek a Słupek z Mateuszem w euforystycznych nastrojach opowiadają, że po 60 metrowej wlotówce jaskinia kontynuuje się 400 metrowym menandrem w formie wodociągu, którego końca na razie nie widać. Obydwie jaskinie się łączą co chłopcy stwierdzają po głosach i hałasie lecących kamieni. Koło południa dociera do nas Furek, który przez pierwszą część wyprawy był na konferencji w Tajpei i kolację jemy po raz pierwszy w pełnym zespole.
01.11 Dziś pierwszy raz od czasu przyjazdu do Chin mamy słońce. Zmiana w menu śniadaniowym kapuśniaka z jajkiem na kapuśniak z pierożkami skutkuje tylko wzmożonym poprykiwaniem zatem stopniowo przechodzimy na najbezpieczniejszy tutaj ryż. Ruszamy rekordowo wcześnie czyli już koło 9.00. Słupek z Mateo jadą dalej swój problem kaskadkami i trawersują nad wodą w długim meandrze, który ciągle nie ma końca. Ja kontynuuję kartowanie z Kają w Wang Jia Cao. Trzeci zespół w składzie: Furek, Jasiek i Stasio oraz Puma i Paweł jako ekipa zabezpieczająca w okolicy otworu ruszają na poręczowanie zeszłorocznej studni Da Czu Ping Dong. Andrzej zostaje w jaskini śpiworowej z powodu nienajlepszego samopoczucia. Ogólnie należy zaznaczyć, że wszystkich od pewnego czasu z różnym natężeniem rozkłada przeziębienie. Temperatury oscylują około 10 stopni a ogrzewania poza tradycyjnym piecostołem w domach praktycznie nie ma.
W Wang Jia Cao dojechaliśmy z pomiarami do małego syfoniku urabiając kolejne 400 metrów pracy naukowej. Sam syfonik korcił silnym przewiewem i widocznym korytarzykiem po drugiej stronie zwężenia. Podejmujemy lekko szaloną jak na eksplorację w Chinach decyzję o schyleniu się i pokonaniu na czworaka syfoniku. Aby zminimalizować ryzyko wlewki podsypujemy kamieni w najgłębszym miejscu i zgięci jak koty przechodzimy syfonik. Trochę pełzania pod górkę i naszym oczom otwiera się obszerny stary ciąg. Idziemy najpierw mocno zawaliskowym dołem a następnie górą galerii, która doprowadza nas nad próg. Być może da się tam dojść dolnym poziomem ale sprawdzenie musimy odłożyć na później bo wzywa studnia z poprzedniego dnia. Szybkie spitowanko i zjazd na dno obok marmita. Mały niezbyt obszerny korytarzyk z kaskadką doprowadza do pięknego wysokiego ciągu. Woda meandruje dołem a my biegniemy czasem górą po wielkich wantach a czasem dołem po płytowcach wzdłuż wody. Docieramy nad próg, który można zejść dolnym piętrem ale kończy się czas. Po wyjściu z jaskini zgodnie z polską tradycją nawiedzamy przydrożny bardzo okazały grób z miejscem do biesiadowania. Z doliny od dwóch dni wieczorami dochodzą gęsto odgłosy fajerwerków jak u nas w Sylwestra. Później dowiadujemy się, że tak hucznie żegna się tu co zamożniejszych zmarłych.
02.11 Dziś kolejny dzień słońca, który część ekipy wykorzystuje na dalsze poręczowanie Da Czu Ping Dong a reszta na rekonesans powierzchniowy. Poza mało interesującymi trzema jaskiniami wielkości juraskiej wieśniacy wskazali nam jeszcze otwór przy bocznej drodze, którym podobno płynie rzeka. Zjechałem kilkumetrowym progiem do dużej sali, z której dwóch końców prowadziły korytarze. Idący w prawo lekko pochyły korytarz prowadzi przez salki i liczne odgałęzienia. Aby się nie pogubić i zameldować przy otworze kończę bieganinę i wracam. Piargowisko z lewej strony sali prowadzi do następnej sali z wyraźnymi śladami bytności żółtego człowieka w postaci licznych starych pieców i murków. Tubylcy zatem albo raźnie żywcowali albo używali drabin.
Ekipie w Ping Dong udaje się zaporęczować do końca główną studnię. Ponadto pokonali marmity, zjechali 50-metrową studnię na, której zatrzymała się eksploracja rok temu i stanęli nad kolejnym marmitem. Ogólnie klęska urodzaju. Oby tylko w najbliższych dniach nie było za to klęski pogodowej. Większość składu wyprawy niestety dalej rozkłada przeziębienie.
03.11 Dziś pierwsza grupa w składzie Furek, Kaja, Staszek i Jaś Wołek w Da Czu Ping Dong eksploruje ciąg poniżej marmitów. Ekipa zjeżdża w sumie jeszcze 90 metrów poniżej zeszłego roku. W końcowych partiach Furek schodzi rurą w głąb ale z braku powietrza zapada decyzja o wycofie i zaczyna się deporęcz. Całość jaskini jest skartowana i osiąga w sumie głębokość 350 metrów. Druga grupa w składzie Puma, Andrzej i Mateusz działa kartograficznie w Wang Jia Cao. Trzecia ekipa czyli ja i Słupek działamy w Jaskini Meandrującej kartujemy brakujący do spięcia ciągu środkowy odcinek meandra z przekąsem nazwanego Prawo i Sprawiedliwość a następnie ruszamy na przodek po drodze poręczując co bardziej czujne miejsca. Dno kolejnej studni wypełnia jeziorko. Z góry wygląda jak ślepe dno ale zjeżdżając w dół ukazuje się okienko tuż nad powierzchnią wody i niestety dokładnie pod wodospadem. Próbując dostać się do okna wahadłem wpadam po pas do wody. Po wylewce i wykręceniu się ruszam na rozpoznanie. Marmity pokonywane w szpagacie doprowadzają nad kolejną wodną studzienkę, która pozostanie na razie niewiadomą z braku czasu. Warto odnotować, że w tutejszych marmitach bytują sporych rozmiarów różowe stwory przypominające kijanki a raczej przerośnięte plemniki.
04.11 Dziś pierwsza grupa w składzie Stachu z Kają udaje się do Jaskini Meandrującej skartować dalszy ciąg za Salką z Liściem i ewentualnie pociągnąć dalej eksplorację. Ograniczony czas niestety nie pozwala na nic ponad kartowanie.
Druga grupa w składzie Andrzej, Furek i Mateusz jedzie sprawdzić i skartować wysoko położoną jaskinię, którą zwiedzałem w pośpiechu w poniedziałek. Udaje się skartować całość czyli kilometr. Główny ciąg kończy się zawaliskiem. Niestety mała studzienka w bocznym ciągu będąca ostatnim światełkiem w tunelu pozostaje do sprawdzenia w przyszłości.
Trzecia grupa w składzie dwa Janki i Słupek deporęczuje Da Czu Ping Dong. Wlotówka budzi respekt a przejeżdżające tuż obok drogą ciężarówki powodują huk wewnątrz studni potęgując grozę.
05.11 Dziś dzień bazowy dla wszystkich czyli ogarnianie sprzętu i pomiarów. Andrzej, Furek i Mateusz jadą się konferować do Lichuan na transazjatycki kongres speleologiczny.
06.11 Dziś trzy zespoły ruszają do Wang Jia Cao. Janek z Pumą i Pawłem fotografują, Staszek z Kają kartują ciąg do studni z wodą a ja ze Słupkiem ruszamy na przodek. Po zaporęczowaniu kolejnych prożków, ładnym wodociągowym fragmencie i trawersie nad marmitami wchodzimy w przepiękny naciekowy ciąg. Docieramy nad szerszą wodę, którą wbrew niepisanym zasadom chińskiej eksploracji decydujemy się sforsować. Wlewka po kolana na początek a kawałek dalej kolejna ale warto się zmoczyć, oj warto. Za jeziorkiem ciąg kontynuuje się podziemnym potokiem z dużą ilością nacieków. Stajemy nad kolejnym szerokim marmitem, którego dna nie widać. Z braku kotew wracamy.
07.11 Dziś kartowanie urobku w Wang Jia Cao. Trawers nad bezdennym marmitem kontynuuje się ciągiem wodnym ładnie a wręcz wściekle puszczając. Trawersujemy marmity, przechodzimy po płytowcach i naszym oczom ukazuje się coraz bogatsza szata naciekowa. Formy wymyte przez wodę są nieprawdopodobne i ciężkie do porównania z czymkolwiek znanym w klasycznym krasie. Po obfitych deszczach widać wyraźny przybór wody w jaskini. Pumie i Jaśkowi kartującym przy syfoniku woda dosłownie rosła w oczach. Na szczęście jest obejście syfonu bo główne ciągi się łączą poniżej. Prożek którym jeszcze w jedną stronę woda lekko ciurkała jest pod wodospadem i wymaga zaporęczowania zanim kogoś odetnie.
Wracając busem trafiamy w mgłę o widoczności do 2 metrów. W pewnym momencie Li bezradnie staje i wypróbowuje różne konfiguracje świateł. Okazuje się, że jedyną opcją pozwalącą kontynuować podróż są dwa kaski wystawione przez okna po obydwu stronach pojazdu.
08.11 Kolejny dzień w Wang Jia Cao zwanej potocznie Labiryntową. Skupiamy się na kartografii. Docieramy z pomiarami na aktualny przodek czyli próg sprowadzający nad jezioro. Gang pod koniec staje się bardzo obszerny a woda coraz szersza. Słupek trawersuje jezioro i zapuszcza się jeszcze jakieś 200 metrów w przód. Cały czas puszcza obszernie i pojawiają się szerokie wymagające trawersowania jeziora. Niestety bezlitośnie limituje nas godzina powrotu.
Kierowcy upierają się by wracać razem bo jak twierdzą tak będzie bezpieczniej ale robią to nie do końca konsekwentnie. Li który ewidentnie gorzej niż Guo ogarnia jazdę w górskim terenie ląduje w rowie próbując bezskutecznie nadążyć za kolegą. Na szczęście wypad z trasy nie jest poważny i udaje mu się wrócić na beton.
09.11 Dziś dwie ekipy atakują dwie odłożone od jakiegoś czasu jaskinie. Furek z Andrzejem i Jaśkiem Szyjką mają ambitny plan zjechać studnię Da Tian Keng czyli niedokończony zjazd Melona z zeszłego roku. Ja ze Słupkiem i Kają idziemy do meandrującej z zamiarem skartowania i deporęczu.
Ekipie w studni udaje się zjechać 155 metrów i za zwężeniem zostaje do zjazdu następne około 150 m. Studnia zostaje zdeporęczowana a problem pozostaje otwarty.
W meandrującej lecę na przodek podczas gdy Słupek z Kają kartują brakujący odcinek. Spituję następną studzienkę i waham się do kolejnego już wejścia tuż nad lustrem wody. Zostawiam szpeje i lecę na sprawdzenie dalej w dół meandrem z wodą. Zaklinowane dość wysoko w stropie resztki torebek foliowych w połączeniu z hukiem wody i aurą na zewnątrz lekko szarpią psychę. Po około 200 metrach ładnie mytego meandra docieram nad kaskadę, której żywcowanie jest już bardzo ryzykowne i wracam. Jaskinia pomimo, że w porze deszczowej wieje grozą ewidentnie czeka na dalsze odkrycia w przyszłości. Na powrocie każdy zalicza solidną wlewkę za kołnierz. Deporęczujemy całą dziurę i z dniem dzisiejszym zostawiamy kolejne dwa kolejne problemy do eksploracji na następne wyprawy.
Wieczorem bierzemy się za mycie lin i worów, które umila Dzindzioł i piwko.
10.11 Dzisiejszy dzień upłynął na kartowaniu bocznych ciągów w Wang Jia Cao oraz pracy naukowej na bazie. Ja ze Słupkiem i Kają kartujemy i podciągamy sznurki oraz ściągamy pierwszą studnię. Liny na trawersie i za przełazem wodnym zostawiamy na dalszą eksplorację w przyszłości jako nie narażone na potarganie. Ponieważ mocno lało w nocy jak i za dnia wraz wybieramy się także sprawdzić stan wody w przełazie. Woda nie podniosła się znacząco. Z kolei na prożku, obok którego powiesiliśmy przezornie sznurek woda waliła już całym przekrojem.
11.11 Wczoraj zakończyliśmy część eksploracyjną, liny i worki schną w naszej salce zebrań. Z drugiej strony po drodze do naszych jaskiń mijaliśmy codziennie wiele otworów w ścianach doliny zatem nadszedł najwyższy czas na ich sprawdzenie. Niestety dolna lewa część doliny z okien aut wyglądała znacznie bardziej obiecująco niż się okazała w rzeczywistości. Zmierzyliśmy tam trzy jaskinie wielkości jurajskiej w tym jedną z bardzo ładnymi naciekami. Tubylcy dość mocno eksploatują tutejsze wywierzyska o czym świadczyły bulgocące rurki ciągnące wodę jak i sporo betonowych korytek. Także wewnątrz jaskiń było dużo śladów wręcz górniczej działalności jak wyrobiska gliny, kamieni i stempel z bala.Po drugiej stronie doliny bardzo ciekawie wyglądał okazały otwór u podnóża ściany. Podejście stromą ścieżką podkarczowane maczetami doprowadziło pod 50 metrowej wysokości wejście. Jaskinię Heli Dong zasadniczo stanowi jedna 200 metrowej długości sala z ciekawymi wymyciami na stropie. W głównym ciągu jak i w bocznych nyżach widać było ślady intensywnej eksploatacji górniczo-hutniczej a także być może stałego pobytu. Wykorzystaliśmy malowniczy otwór oficjalne a także mniej oficjalne zdjęcia wyprawowe.
Drugi Jasiek z Furkiem wyeksplorowali jeszcze w okolicy 70 metrowej długości jaskinię dwu-otworową. Ciekawostką było gniazdo elektryczne w środku, prawdopodobnie służące do zasilania pompy wodnej.
12.11 Eksploracja powierzchniowa (już bez ciężkiego sprzętu) w dniu dzisiejszym przeniosła się w okolice Wang Jia Cao oraz okolice naszej wioski.Jaś Szyjka wraz z Pumą i Słupkiem udali się rozpoznać duży otwór widoczny z szosy. Jaskinia z wejściem 40 metrowej wysokości posiadała wyraźne ślady bytności człowieka. Korytarz przedziela mur 4 metrowej grubości z okazałym portalem wejściowym. Dalej pojawiają się wysokie murki, prawdopodobnie ściany domostw. Łączna długość przekroczyła 400 metrów i jest potencjał dalszej eksploracji w postaci okna do wspinania. Kaja ze Staszkiem, Pawłem i ze mną wybraliśmy się do jaskini, którą dwójka naszych dzielnych tłumaczy znalazła podczas swojego wcześniejszego rekonesansu. Jaskinia zwana przez miejscowych Jiang Jia Cao okazała się łatwa do zejścia bez sprzętu. Pomimo dość nieciekawego znaleziska w postaci świeżo wrzuconej świni jama okazała się ciekawym problemem z uwagi na bliskość położenia przy Wang Jia Cao i studnię z wodą, która pozostaje otwartym problemem na przyszłe lata. Wieśniaczka z wioski pokazała nam kolejny otwór, który również ze studnią do sprawdzenia na przyszłość.
Po wyjściu z obydwu jaskiń spotkaliśmy się u lokalnych gospodarzy, którzy nalegali na odwiedziny. Każdy z nas dostał po misce pysznego makaronu. Dodatkowo na piecostół wjechały smażone papryczki i alkohol nalewany z brudnego jak święta ziemia plastykowego kanisterka. Napitek pomimo nietypowego opakowania zastępczego smakował przepysznie i lekko zaszumiał nam w głowach. Gościnność autochtonów przerosła nawet naszą staropolską.
13.11 Po spakowaniu ruszamy busikami do Lichuan. Kierowcy jak zwykle wyprzedzają pod górkę na zakrętach co na nikim już nie robi wrażenia. Za to infrastruktura robi wrażenie bo z Lichuan do Chongquing jedziemy chińskim znacznie szybszym odpowiednikem Pendolino a większość 200 kilometrowej trasy biegnie w tunelach. Kosmiczne doznania psuje chiński bałagan i bezsensowne rozwiązania. Po wyjściu z dworca dotarcie do hotelu znajdującego się 200 m dalej nie jest takie proste. Z uwagi na budowę musimy okrążyć przez całe kwartały ten budowlany bałagan autobusem a następnie kluczyć między rozpędzonymi samochodami i skakać w worami przez bariery i płoty. Po tym całym parkourze gdy meldujemy się w skądinąd bardzo przyjemnym hoteliku okazuje się, że Pawłowi wyparowała saszetka z kartami płatniczymi i dokumentami. Piątek 13-go wszystko tłumaczy. Wieczorem udajemy się na wspólną pożegnalną kolację przy hot pocie oraz pooglądać takie ciekawostki jak żywe żaby na kilogramy w hipermarkecie. W Chinach je się dosłownie wszystko. Kto wie co spożywaliśmy w gorącym woku? Jedno jest pewne – nie zaszkodziło. Pomimo obaw o wszechpanujący syf nikt nie miał problemów gastrycznych.
14.11 Przed świtem ruszamy do metra aby dostać się na lotnisko. Lot jak i 5-godzinne kiblowanie w Helsinkach przebiega bez zakłóceń. Wieczorem docieramy do Wawki. Pożegnalne uściski i żal, że kończy się przygoda a zaczyna proza życia. Wyprawa będzie się jeszcze przypominać członkom w jesienne wieczory w postaci rysunków do opracowania. Skartowaliśmy prawie 11 kilometrów w 18 jaskiniach.
W wyprawie udział wzięli Andrzej Ciszewski (kierownik), Ewa Wójcik, Michał Ciszewski, Kaja Fidzińska, Stanisław Wasyluk, Jan Wołek (wszyscy KKTJ); Mateusz Golicz (RKG „Nocek”); Jan Poczobut i Piotr Słupiński (SW) oraz dwójka tłumaczy: Magda Stoszek i Paweł Maciejewski.
Tekst: Jan Poczobut
Zdjęcia: P. Maciejewski, J. Poczobut, M. Golicz