O TYM, JAK OKO DEMONA OTWORZYŁO SIĘ SZERZEJ

Kiedy pojawiły się plany akcji jaskiniowej w pierwszy weekend lipca, celem miała zostać Jaskinia Marmurowa. Plany szybko ewoluowały i ambicje Pawła, głównego organizatora, pokierowały nas w stronę Wielkiego Kłamcy, a więc największego jeziora tatrzańskiego, które znajduje się w jaskini Ptasiej Studni. Kiedy pomysł zaczął nabierać realnych kształtów, okazało się, że nie my jedyni wpadliśmy na niego w tym dniu. Rolkę w tę samą linę postanowiła również wpiąć, nie kto inny, a tegoroczna mistrzyni technik jaskiniowych Marta. Nie było to dla nas przeszkodą, a wręcz przeciwnie, jako że grotołazi są z natury towarzyscy (szczególnie w kwestii wnoszenie lin i szpeju pod jaskinię), postanowiliśmy połączyć nasze siły z ekipą Marty. Umówiliśmy się, że my zaporęczujemy, a oni zdeporęczują drogę do Wielkiego Kłamcy.

Na miejscu dowiedzieliśmy się, że Marta ma już zdeponowaną część sprzętu na górze po poprzedniej akcji oraz, że w trzech pierwszych studniach jaskini Ptasiej wiszą już liny. Po wykonaniu paru telefonów dostaliśmy pozwolenie na skorzystanie z poręczowania klubu SBB. Z tą wiedzą przy kawie, zaczęliśmy wykonywać skomplikowane operacje matematyczne z użyciem szkicu technicznego, by ku naszej uciesze wyszło z nich, że mamy dokładnie 0 metrów liny do zabrania w plecakach. Niestety pogoda nie była równie łaskawa i przywitała nas ulewnym deszczem o poranku. Jako że są wakacje i nikt z nas nie miał przesadnego ciśnienia na testowanie wodoodporności swoich ubrań, zjedliśmy duże śniadanie i postanowiliśmy przeczekać deszcz. W ten sposób nasze dzienna akcja do Ptasiej Studni zamieniła się w nocną akcję do Ptasiej Studni. Marta również została zniechęcona przez pogodę, tak więc układ poręcz-deporęcz pozostał bez zmian.

W końcu ruszyliśmy pod górę w składzie 6-osobowym: Paweł, Ania, Weronika, Mario, Konrad i Krzysiek. W zespole miał znaleźć się jeszcze Szymon, ale wskutek braku odpowiedniej komunikacji, nie zdążył na wyjście. Na szczęście udało mu się dołączyć do drugiego zespołu i spotkaliśmy się już za Okiem Demona. Decyzja o zmianie godziny wyjścia była decyzją dobrą, ponieważ około 16 dotarliśmy całkowicie susi do przebieralni. W trakcie zmiany ubrań na kombinezony wielka ciemna chmura trochę nas postraszyła, dzięki czemu znacznie przyspieszyliśmy przygotowania.

Pierwsza część jaskini poszła dosyć gładko, jako że była już zaporęczowana. Muszę jednak przyznać, że studnie zrobiły na mnie duże wrażenie i w trakcie przesuwania się liny przez rolkę, nachalnie nasuwało się pytanie tak typowe dla długich zjazdów: „jak ja tu z powrotem wejdę?”. Myślenie i aktywne szukanie drogi musieliśmy uruchomić dopiero w okolicach Mostka Piratów. Od tej części jaskinia też zaczęła być dużo suchsza, a więc i przyjemniejsza do zwiedzania w dakronie. Idąc do Wielkiego Kłamcy z Mostka Piratów trzeba zrobić krótki trawers, a potem po zjeździe dohuśtać się do małego okna w ścianie studni. W tym miejscu, dzięki bluzgom rzucanym przez poręczującego odbijających się echem po studni, zrozumiałam, jak istotne jest dobre zworowanie liny dla grotołaza. Po przejściu ciasnego korytarza idącego od okienka zaczęliśmy się zbliżać do komina Pustynnej Burzy. Pokonanie komina było dla mnie równie emocjonujące co studnie: podejście 30-metrową liną kierunkową wymaga wiele wiary we własne siły, działanie crolla pod tym kątem i walki z ciągle wypinającym się kostkowcem. Na deser jest jeszcze niełatwy  do przepięcia trawers.

Za Pustynną Burzą zaczyna się Meander Majowy, odtąd też duża część poręczowania stałego zaczyna być w stylu: „Na czym to wisi? Nie pytaj” Jednocześnie zaczęliśmy wkraczać w partie, które wszyscy członkowie zespołu znali już tylko z opisu. Od czasu do czasu wymagało to wyjęcia ściąg z kieszeni lub przypomnienia sobie wskazówek innych grotołazów. Jedna z podpowiedzi dotyczących Oka Demona brzmiała na przykład: „Jeżeli będziesz szukał przejścia i znajdziesz przełaz, o którym pomyślisz: to za cholerę nie tam, to będzie właśnie Oko Demona.” Dotarcie do Oka wymagało wślizgnięcia się na ciasny przełaz leżący pod stropem. 3 pierwsze osoby przecisnęły się nad wantą, a czwarty (Mario) nie wpasował się w niego za pierwszym razem. Przy drugiej próbie z nową energią i zapałem wbił się w przejście, a wtedy jaskinia zadrżała. Ogromna wanta blokująca przełaz poruszyła się pod bezbronnym ciałem grotołaza. Wtedy zapadła natychmiastowa decyzja o jej likwidacji z przyczyn bezpieczeństwa. W ruch poszedł młotek i po kilkunastu minutach ciężkiej pracy i wypychania głazu kaloszami wanta zmieniła swoja lokalizację. Za jednym zamachem zniknął zarówno ciasny przełaz, jak i szerokie pęknięcie w spągu. Oko Demona otwarło się szerzej.

W międzyczasie echo idące korytarzami zapowiedziało zbliżającą się drużynę Marty. Wszyscy spotkaliśmy się w Sali Gwiazdeczki. Druga ekipa postanowiła poczekać tu, aż nasza część dojdzie do jeziora i wróci. Jako że autorka sprawozdania nie dotarła już do końca, o pozostałej części jaskini napiszę dosyć krótko. Wiem tylko, że poręczowanie i stan plakietek w studni PTTK wzbudziło wiele raczej negatywnych emocji, jak również to, że nie udało się pociągnąć trawersu do samej grobli na jeziorze (która miała być metą naszej wyprawy) z powodu braku jednego spita. Poza tym Kasia z drugiego zespołu bardzo polecała kąpiel w Wielkim Kłamcy i z odrobiną niechęci skomentowała próbę trawersu jeziora słowami: „Nie zeszłam tam żeby chodzić po sznurkach, tylko żeby się wykąpać”.

Z jaskini pierwsze osoby wyszły około 5. Na szczęście przywitało nas piękne poranne słońce i ładna pogoda. Po wyjściu postanowiliśmy wygrzać się na kamieniach i poczekać na drugi zespół – zrobiliśmy całą akcję bez ubrudzenia ani jednej z przywiezionych z Warszawy lin, tak więc chcieliśmy chociaż pomóc w znoszeniu ich na dół.

W przebieralni przed zejściem do Ptasiej Studni.
Kierownik nadzoruje pracę zespołu
Poręczowanie z natury w Meandrze Majowym

Rest na kamieniach po akcji

Autor: Weronika Gutfeter

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *