Autorka: Beata „Buka” Zabrzyjewska
W ogromie emocji, przeżyć i doświadczeń kursowych, powraca do mnie pytanie, wyśpiewane przez zespół Voo Voo w jednej ze swoich piosenek ” jakiż sprawił to bóg?”, że dziesięć przypadkowych osób: Stachu, Sławek, Andrzej, Benek, Seba, Darek, Janek, Artur, Major i ja spotkało się w tym samym miejscu, czasie i celu tworząc grupę, podążającą wspólną drogą przez osiem dni.
Każdy z nas przyniósł swoje własne oczekiwania i powody dla których znalazł się na kursie.
Czy ja marzyłam całe życie, żeby zostać grotołazem? Nie.
Najpierw przyszła miłość do chodzenia po górach, później zainteresowanie wspinaczką a od tego krótka droga do myśli: a co gdybym zaczęła podziwiać piękno podziemia?
To jednak nie była myśl decydująca- na tamtą chwilę. Z tą myślą przyszły pytania: czy moja chęć działania w jaskini wystarczy? Czy moja kondycja fizyczna jest wystarczająca? A co z lękiem? Czy go pokonam? Czy on pokona mnie?
Myśl o kursie nie mijała, wręcz się umacniała. Odpowiedzi na pytania z mojej głowy nikt mi nie udzielił, sama też ich nie znalazłam – nie na powierzchni. Rozwiązanie było jedno: żeby się przekonać trzeba zejść pod ziemię. Napisałam do klubu, odpisał mi Marcin i tak to się zaczęło….
Pierwsze dwa dni kursu odbywały się na ściance wspinaczkowej usytuowanej na terenie WUM-u. Tam poznaliśmy naszego pierwszego instruktora Krzysztofa Recielskiego, człowieka wiedzy, doświadczenia, umiejętności, zrozumienia i jakiejś nadludzkiej cierpliwości – szczególnie do mojej osoby:)
Poznawaliśmy techniki, dla większości z nas zupełnie obce i nowe. Ćwiczyliśmy podstawy . W drugim dniu, swoją wiedzą dzielił się z nami Marcin Gala. Jemu też wręczam order za cierpliwości i umiejętność tłumaczenia rzeczy trudnych na język ludzki:)
Kolejny weekend, przedłużony wraz z piątkiem spędziliśmy na Jurze w miejscowości Rzędkowice. Dotarliśmy już w czwartkowy wieczór aby przygotować się do następnego dnia. Na miejscu poznaliśmy kolejnego instruktora Piotra „Podobasa” Podobińskiego który to oprócz potężnej wiedzy, wyróżniał się wyjątkową umiejętnością: swoistym poczuciem humoru, które wiele razy motywowało do działania. A w chwilach kryzysu, przychodził na ratunek.
Piątek rozpoczął się o godzinie 8 rano. Pojechaliśmy na Górę Birów, tam na skałach ćwiczyliśmy techniki jaskiniowe. To było nasze miejsce na kolejne dni. Wieczorami, po obiedzie i wykładzie integrowaliśmy się wspólnie z innymi członkami klubu, którzy również przyjechali do Rzędkowic.
Kolejny weekend na Jurze był już inny. Był taki, na jaki czekał każdy kursant. Pierwsza dziura, pierwsze wspólne wejście do jaskini. W ten weekend przeszliśmy cztery jaskinie: Szpatowców, Koralową, Piętrową Szczelinę i Studnisko.
I teraz pojawia się problem… bo nie znajduję słów aby opisać tego wszystko co działo się przez te dni: wysiłku, intensywności, nabywania umiejętności, zdobywania wiedzy, ogromnej satysfakcji i ekscytacji. Pierwsze zjazdy do jaskiń i emocje z tym związane. To wszystko trzeba przeżyć samemu!
Tu się we mnie zrodziło zainteresowanie.
Tu poczułam, że w ciszy jaskini można się zatracić.
Tu dowiedziałam się o sobie więcej.
Tu się przekonałam, że granica nie jest tam gdzie sobie ją postawiłam.
Tu zobaczyłam jak wiele pracy przede mną.
Tu poczułam, że chcę tą pracę wykonać.
Tu się zmierzyłam ze swoim lękiem.
Tu się okazało, że ten lęk można okiełznać.
Tu odczułam, jak wiele mogę zrobić.
Wymęczona, ale szczęśliwa. Jedna z najpiękniejszych przygód w moim życiu.
Dziękuję instruktorom, dziękuję mojej grupie – nie znaliśmy się wcześniej, a żyliśmy ze sobą jak starzy kumple. Cieszę się bardzo, że mogłam być częścią tej przygody.