Autor: Marek Wągrodzki
Pamiętam pierwszy dzień jak dzisiaj, to była sobota 7 maja.
Zaparkowałem samochód gdzieś na osiedlu i skierowałem się w stronę budynku Straży Pożarnej (Jednostka Ratowniczo-Gaśnicza nr 7 w Warszawie). W międzyczasie mijałem również wieżę, na której ćwiczą strażacy, myśląc sobie „To jeszcze nie dla nas”. Przy późniejszych rozmowach wśród nowych kandydatów na grotołazów zgodnie ustaliliśmy, że każdy z nas wyobrażał sobie całość nieco bardziej spokojnie, że najpierw masa teorii, potem węzły, a na koniec zobaczymy. „Tak wygląda lina”. No ale… tak nie było.
Na samym początku poznaliśmy Krzyśka i Podobasa (naszych instruktorów) oraz Stanisława – klubowego magazyniera. Oczywiście była też Szefowa Szkolenia – Iza, jak i sam Prezes Paweł oraz kilka innych osób ze Speleoklubu, które chętnie trzymały liny nowym kursantom.
Na start otrzymaliśmy uprząż z wyposażeniem, zaczęliśmy wiązać lonże i ogólnie przygotowywać się do wejścia na liny. W międzyczasie trochę praktycznej teorii na temat dopasowania lonż i stopki, kilka koniecznych węzłów i… jakoś to szybko poszło.
Instruktaż w najniższym oknie wieży, zjazd, poprawki i … od nowa. Następnie podchodzenie, chwila przerwy i polecenie aby udać się na sam szczyt wieży na ostatni zjazd tego dnia (trenerzy wzięli nas z zaskoczenia!). Podobas pokazał, jak to się robi z klasą. Po kolei przypinaliśmy się do liny, żeby już po chwili (krótszej lub dłuższej) znaleźć się na dole. WOW!
Nawet nie było czasu na odwrót. Chociaż, niestety, jednemu z naszych kolegów to się nie udało. Tomek nie zjechał w sobotę ze szczytu wieży obiecując, że przemyśli sprawę przez noc.
Niedzielny poranek rozpoczął się, niestety, bez jednego kursanta…
Za to z nowym trenerem – Marcinem.
Jego słowa godne zapamiętania: -Czynność przerwana, prawdopodobnie nie zostanie już ukończona!
Na poznawaniu nowych technik wchodzenia, zjeżdżania, przepinania, trawersowania i jeszcze kilkunastu innych terminów upłynęły nam 3 weekendy (słoneczne, wietrzne i deszczowe). Asia zmęczona bieganiem po wieży góra-dół podjęła decyzję o rezygnacji z kursu, by następnego dnia za namową Prezesa Pawła pojawić się z nowym zapałem.
15 maja Iza wraz z innymi członkami klubu zorganizowała nam grilla. Nie każdemu jednak udało się go nawet zobaczyć, ze względu na ilość zajęć. Tyle się działo!
W ostatni weekend na wieży, nastąpiła zmiana instruktora. W zamian za Marcina, który szykował się do kolejnej wyprawy, pojawił się Tomek, który czuwał nad naszym wyszkoleniem i bezpieczeństwem.
Po zajęciach Podobas wykładał teorię, a my przyswajaliśmy ją na dowolnych nośnikach – czy to w głowie, zeszycie, czy też robiąc zdjęcia telefonem. Wszystko ważne.
Ostatni, przedłużony weekend szkoleniowy odbył się w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej.
Pojechaliśmy na nią w nieco okrojonym składzie, bowiem Edward i Jacek z uwagi na swoje wcześniejsze zobowiązania nie mogli do nas dołączyć. Za to dołączyć mógł członek Speleoklubu i znawca minerałów Jurek.
Na bazę zaczęliśmy przybywać już w czwartek, niektórzy po południu, inni nocą. Okazało się, że również tego dnia Podobas nie darował niektórym ćwiczeń wieczorową porą… Następnego dnia rano pojechaliśmy na skałki umiejscowione na Górze Birów.
Instruktorzy podzielili nas na 2-osobowe zespoły. Naszym zadaniem było zakładanie przepinek, trawersów i ogólnie, ćwiczenia w skale. Poznaliśmy technikę zjazdu „na złodzieja” i „na przeciwwagę”. Te całkiem nowe doświadczenia odbiły się na nas wieloma nowymi siniakami. Co prawda w skale znajdziemy różne zagłębiania na nogi i ręce, o które można się oprzeć czy podciągnąć ale i lina może przeskoczyć. Powoduje to wzrost adrenaliny… oj… bardzo. Koło godziny 14 zaczął padać deszcz. To kolejne doświadczenie, bo skała zrobiła się jak z mydła. Śliska tak, że czasami był problem ze złapaniem się „kamienia”. Przeciwdeszczowe kurtki nie każdemu pomogły. Trenerzy zarządzili odwrót i tak w deszczu ściągaliśmy liny i pakowaliśmy się do bazy.
Do g. 19 był czas wolny, a później rozpoczęliśmy dodatkowe ćwiczenia na sali w bazie. Sala posiada własną ściankę wspinaczkową oraz miejsca do ćwiczeń na linie. Bardzo dobre miejsce na trening przy kiepskich warunkach pogodowych.
Następnego dnia wyjazd w okolice Podlesic i Góry Zborów.
Tutaj również zakładaliśmy stanowiska, przepinki, a także zjazd przez studnię. Niewielka ona, ale na naukę, w sam raz. Tego dnia było już ciepło i sucho. W nagrodę za dobre sprawowanie zostaliśmy dopuszczeni do obejrzenia jednej z jaskiń od wewnątrz. Była to Jaskinia Berkowa.
Szerokie, zdradliwe wejście, kończąca się bardzo wąskim wyjściem.
To na końcu straciłem najwięcej czasu, na przeciskanie się między kamieniami. W środku, jak to bywa w takich jaskinkach… albo na Supermana, albo czołganie. Każdy z nas uwierzył, że może wydostać się z tej dziury kiedy na powierzchni pojawił się najwyższy z nas- Konrad.
Po tej jaskini, krótka przerwa na parkingu i poszliśmy odwiedzić kolejną. Była to Wielka Studnia Szpatowców. Zostaliśmy podzieleni na dwie grupy, w sumie to na takie dwie i pół, bo pierwsza szturmowa (w składzie: Podobas, Karolina i Michał) zeszła poręczować. Następnie zeszliśmy do dziury, dosłownie na 15 minut (sic!).
Kiedy wychodziliśmy okazało się, że druga grupa przeszukała już całą okolicę w poszukiwaniu kalcytu i odbyła wycieczkę krajoznawczą. Od naszego wejścia minęły bowiem ponad dwie godziny! Następnie nieco znudzona oczekiwaniem druga grupa udała się do otworu. Zziębnięta Ania ofiarnie zrezygnowała z wejścia tym razem, żeby przyspieszyć całą naszą akcję. Ale spokojnie, nie minie ją to! Do deporęczowania chętnie zgłosili się Bartek z Arturem. Całej grupie pod ziemią również zeszło się raptem 15 minut, a my czekaliśmy na nich 2 godziny. Takie prawa fizyki właśnie opisywał Pan Einstein.
Na niedzielę przygotowane były dwie atrakcje. Jako pierwsza Jaskinia Piętrowa Szczelina. Do niej wchodzi się małym niepozornym otworem, potem jest coraz lepiej. Duże płaskie skały są idealnym miejscem na trawers, potem krótki zjazd, przejście do kolejnej liny. Ostatni zjazd jest bardzo ciasny. Zgodnie ze sztuką, dobrze wyszkoleni; zapiąłem i rolkę i shunta. Błąd. Rolkę wypinałem tak szybko, jak tylko mogłem na wydechu. To był taki prześlizg między skałami, a nie zjazd. Każdy się zastanawiał, jak później wejść na górę… ale nie było teraz wiele czasu o tym do myślenia. Mieliśmy przed sobą średniej wielkości komorę, od której odchodziło kilka wąskich korytarzy do innych miejsc. Najpiękniej wyglądało to pokryte wspaniałymi naciekami kalcytowymi prawie całe pomieszczenie.
Poszliśmy dalej pokręcić się po jaskini. Niestety, od Krzyśka otrzymaliśmy hasło „Odwrót” i posłusznie musieliśmy się z nią pożegnać. Do deporęczowania zgłosili się: Michał, Karolina i Ewelina. Nie tak szybko jednak, bo ostatni zjazd był teraz dla nas pierwszą przeszkodą do pokonania w górę. Każdy miał swoja metodę. Jednak, chyba każda się sprawdziła, bo wszystkim udało się ją pokonać. Osobiście, użyłem Crolla, czyichś rąk na dole i dziwnego szpagatu, między dwoma kamieniami. Po kolejnej linie, była mała zmyłka, gdyż pomyliłem z Anią drogę. Okazało się, że trzeba było zrobić zwrot o 180 stopni i przejść już pod trawers. Trawers powrotny było tyle łatwiejszy, że początkowo szedł wąską półką i dopiero na końcu wymagał zawiśnięcia. Choć na ostatnich metrach niektórych czekały niespodzianki. Czołówka Gosi odmówiła posłuszeństwa i trawers ofiarnie oświetlił jej Grzegorz. Zrozumieliśmy dosadniej czym jest wzajemna pomoc.
Do kolejnej jaskini tego dnia nie udało nam się wejść, bowiem tutaj dochodzimy do ostatniej atrakcji tego dnia, czyli… kradzieży tablic rejestracyjnych. Nie pozostawiamy osób w potrzebie. Z tego powodu zostaliśmy z Karoliną i Konradem na leśnym parkingu czekając na przyjazd Policji.
Po kilku godzinach pojechaliśmy spakować się na bazę i w drogę powrotną do domu. Zmęczeni, ubłoceni, ale szczęśliwi!
Bardzo dziękuję za wspólne uczestnictwo w tym kursie zarówno samym organizatorom Izie i Pawłowi, naszym Wspaniałym Instruktorom/Trenerom Krzyśkowi, Podobasowi, Marcinowi i Tomkowi, jak i wszystkim Kursantom:
Karolina
Gosia
Ania
Asia
Ewelina
Michał
Jacek
Artur
Bartek
Edward
Grzesiek
Konrad
Tomek (pierwsze zajęcia)
oraz Ola i Bakuś z PSP,
a także autor Marek.
Szczególnie chciałem podziękować Gosi, której merytoryczna korekta pozwoliła zorganizować powyższy materiał w jedną spójną relację.
Autorzy zdjęć: 1-18 – Marek, 19, 20 – Gosia