Są takie pomysły, które pojawiają się w mojej głowie, a później na wiele lat odchodzą w niepamięć. Czasami orbitują gdzieś daleko na granicy widzialności, nie dając się zrealizować, ale ciągle przypominają o sobie. Czasami jednak drobna rzecz sprawia, że wiesz, że to właśnie teraz, że to jest ten moment!
Szlak Orlich Gniazd, a dokładniej jego rowerową trasę, kiedyś przejechały dwie Asie, z czego napisały fajną relację na naszej klubowej stronie. Od tamtej pory po głowie chodziło mi powtórzenie ich trasy lub przebycie jakoś wersji pieszej tego szlaku. Skaliste tereny i malownicze lasy bukowe zawsze do mnie mocno przemawiały.
Na początku sierpnia, jak zwykle znienacka zadzwonił do mnie Bajdoos i jak to on, rzucił coś w rodzaju, “Chrzanu, dawaj na rower na Jurę, pośmigamy po górach i pośpimy w krzakach”. Jak to mówią, namówił! Tylko chwilę zajęło mi przywołanie z pamięci planu przebycia Szlaku Orlich Gniazd i decyzja, żeby rowerami zaatakować nie szlak rowerowy, ale pieszy. Wiadomo, więcej skał i więcej krzaków jest na pieszym 😉
Szybki telefon do Bartka… “Jedziemy na rower na Jurę. Śpimy w krzakach i pijemy wodę z kałuży. Jedziesz?” Bartek “Jadę. Kiedy?”.
Tuż przed wyjazdem okazało się, że niestety Bajdoos nie mógł pojechać. Prognozy pogody mocno zniechęcały ale ja już kilka tygodni wcześniej postanowiłem, że tylko armagedon powstrzyma nas przed tym wypadem. Armagedonu nie było.
Piątek 27 sierpnia.
Ja i Bartek niewzruszeni słabymi prognozami pogody zapakowaliśmy rowery i siebie do pociągu do Krakowa.
Popołudniowy Kraków przywitał nas chmurami i deszczem. Jak tylko ruszyliśmy, około 15:00 zaczęło przelotnie popadywać. Wyjazd z Krakowa w stronę Ojcowskiego Parku Narodowego pieszym szlakiem, okazał się mocno zaskakujący. Nie dość że szlak został rozkopany – budowa jakiejś drogi, to jeszcze musieliśmy przekradać się przez zakład kruszywowo/betoniarski (?)… wszystko po to, żeby trzymać się szlaku. Zatrzymała nas też na chwilę, konieczność naprawy opony, na szczęście sznurki butylowe świetnie się sprawdziły a naprawa dziury zajęła 5 minut. Coraz bardziej przekonuję się do “bezdętek”.
Ciekawie też było w Ojcowskim Parku Narodowym, gdzie robiliśmy dłuższe postoje pod drzewami, jechanie w ulewie nie za bardzo nam się uśmiechało. “Fajne” było też taszczenie rowerów po schodach, których trochę tam było. Jednak prognozy na kolejne dni były już trochę lepsze, więc tym się pocieszaliśmy. Na koniec dnia przecieliśmy jedną z najdłuższych wsi w Polsce o nazwie Sułoszowa. Wieś dość ciekawie wygląda z lotu ptaka lub na mapie google, a dokładniej na widoku satelitarnym. Przed Rabsztynem wjechaliśmy w bardzo malowniczy las i tam brnąc przez zabagnioną drogę wypatrzyliśmy fajną polankę na biwak. Rowery oblepione piachem i błotem wydają dość niepokojące dźwięki ale dziś z tym nic nie robimy. Zdążyliśmy rozbić namiot i ktoś na górze wyłączył światło. Przejechaliśmy dziś 42km.
Sobota 28 sierpnia.
Jestem zwolennikiem stylu “lekko i szybko”. Wiecie, krótka lekka mata do spania, cienka kurtka puchowa zamiast śpiwora, brak dodatkowych ubrań, pełen minimalizm. Brzmi jak przebłysk geniuszu – w końcu jest lato, sierpień! Czasami jednak ten styl brzmi bardziej jak “lekko, szybko i guzik się wyśpisz”, zwłaszcza jeśli człowiek patrzy na miesiąc a nie na prognozy temperatur w nocy. Rano mam stopy zimne jak “dupa umarlaka” i odkrywam, że dobrym sposobem na ich rozgrzanie jest kubek gorącej herbaty trzymany stopami 😉
Szlak pieszy nadal nie rozpieszczał, ale przynajmniej się wypogodziło! Zatrzymujemy się czasami obejrzeć ruiny jednego czy drugiego orlego gniazda. Sporo mijanych atrakcji już wcześniej zwiedzaliśmy, więc zatrzymujemy się głównie w ciekawych przyrodniczo miejscach lub przy bardziej malowniczych zamkach. Za bardzo nie zbaczamy ze szlaku, a jeśli już, to wracamy w to samo miejsce żeby kontynuować jazdę. Zwiedzamy jaskinię w Biśniku, skałki przy Ogrodzieńcu, pochłaniamy szybką pizzę w Podzamczu, mozolnie podjeżdżamy pod Morsko… zjazd przy stoku narciarskim jest dość emocjonujący i wstyd się przyznać, w jednym miejscu trzeba było sprowadzać rower, bo ikry zabrakło. Brniemy dalej a rowery wydaje niepokojące dźwięki. Trochę jakby ktoś nasypał żwiru do maszynki do mielenie mięsa ;-). Przemierzając znane nam okolice wspominamy sobie miejsca i wypady w te rejony. Trochę zazdrośnie spoglądając na fajne skałki i wspinaczy. Targanie roweru na Górę Zborów obserwują i komentują wspinacze którzy chyba nie rozumieją po co to robimy, zwłaszcza, że z drugiej strony raczej nie damy rady zjechać i rowery trzeba będzie sprowadzać… to nic nie szkodzi, my też nie rozumiemy. Ważne, że jest przy tym kupa śmiechu!
Na nasz drugi nocleg wybraliśmy miejsce, które chyba każdy klubowicz SW kiedyś poznać powinien. Malownicza polana, ładne buki dookoła, lej a w nim otwór jaskini Wiercicy. Pierwszej jaskini eksplorowanej przez nasz klub w 1954 roku. Z otworu wyleciał nietoperz, przywitał się z nami po czym zniknął w otworze jaskini. Kilka metrów obok rozbiliśmy namiot. Niespełna 10 metrów pod nami, czeka sobie pustka w skale. Trochę splątanych korytarzy, studnia, sala, cisza. Powspominaliśmy ostatnie odwiedziny tej jaskini, podsumowaliśmy dzień (11 godzin, 86km) i padliśmy plackiem. Tym razem Bartek poratował mnie kurtką puchową, którą jak się okazało, da się założyć na nogi (!?). Spało mi się znacznie lepiej.
Niedziela 29 sierpnia.
Odcinek z Ostrężnika do Częstochowy jest już czystą przyjemnością! Nadal zdarza się wpychanie roweru pod strome podejścia ale większość jest zdecydowanie “jeżdżalna”. Bardzo fajny fragment do Złotego Potoku, później do Zrębic, przez Rezerwat Sokole Góry. Jedzie się szybko i jest co oglądać i chłonąć. Pewni, że na koniec czeka nas jakaś niespodzianka w postaci “nieprzebytego bagna” lub “karkołomnych piasków” nie dajemy sobie zbyt wiele czasu na zwiedzanie. Po przedarciu się przez hordy turystów prących pod górę w stronę ruin zamku, na dłuższą chwilę zatrzymujemy się w Olsztynie. Tu robimy przerwę na kawę i wymianę doświadczeń z kolegami rowerzystami, którzy przemierzali wersję rowerową Szlaku Orlich Gniazd. Na trasie też spotykamy wielu rowerzystów, ale tylko w miejscach gdzie szlak rowerowy i pieszy mają wspólne fragmenty. Pozostaje nam tylko przejechać przez Rezerwat Zielona Góra, zajrzeć do kilku jaskiń i pomknąć w stronę industrialnych przedmieść Częstochowy. Już wiemy, że nasz pośpiech był niepotrzebny. W Częstochowie lądujemy lekko po południu po przejechaniu 39km. Do pociągu zostaje nam 3h, więc nadrabiamy deficyt kaloryczny, głaszczemy nasze zabłocone rowery i snujemy plany na kolejny rowerowy wypad na górskie, piesze szlaki ;-).
Szlak Orlich Gniazd, a dokładnie jego pieszy wariant to 163km malowniczej trasy usianej skałkami, jaskiniami, zamkami i innymi atrakcjami. Dla lubiących jeździć rowerem po trochę trudniejszym terenie, może to być fajna propozycja na weekend.
Piotr Chrzanowski