WEEKEND Z ZAMARŁĄ

Na ten wrześniowy weekend (14-15.09) meteorolodzy zapowiadali dobrą pogodę. Z tego też powodu Krzysztof Gajewski zaproponował mi wyjazd w Tatry na wspólne wspinanie. W piątek po pracy ruszyliśmy, żeby dotrzeć do doliny 5 Stawów późnym wieczorem. Z pięknej pogody chciało skorzystać także wiele innych osób, tak więc schronisko „pękało w szwach”. Zajęte były wszystkie miejsca, a ludzie spali na „glebie” w korytarzach, w toaletach, pod stołami i na zewnątrz schroniska. Krzysiek stwierdził, że im dalej od drzwi w głąb schroniska, tym większy potencjał na miejsce na podłodze. I rzeczywiście znalazło się miejsce w przechodnim pokoju. Nie było bez wad, bo kto chciał przejść, np. do toalety, powodował konieczność obrócenia się z karimatą, żeby umożliwić przejście.

Rankiem zbudził nas deszcz i grupa nieszczęśników wpychających się do budynku w celu wysuszenia śpiworów. Postanowiliśmy przeciągnąć jeszcze sen. Zrobiony o 10 rekonesans przy drzwiach schroniska nastroił nas optymistycznie. Mimo znacznego zachmurzenia, przestało padać i warto było iść się wspinanie. Po drodzę wypogadziło się zupełnie. Kierujemy na „Lewych Wrześniaków”. Na Wrześniakach, jak i w ścianie pełno było zespołów. Kolejka jak do lekarza. Kiedy jeden zespół kończył, to kolejny był już na pierwszym wyciągu, następne grupy dochodziły po nas. Nasz zespół miał na szczęście numerek dwa w tej kolejce.

Wspinanie zaczął Krzysiek. Cudowny dotyk szorstkiego, ciepłego granitu. Czwarty wyciąg zakończył się piątkowym kominem, na ostrzu grani. Zjazd na północną stronę, do szlaku, kawałek w stronę charakterystycznego bloku, i byliśmy przy stanowisku zjazdowym na stronę południową. Dwa zjazdy i wylądowaliśmy pod ścianą, przy plecakach. Do schroniska wracaliśmy bez pośpiechu. Zostało nam dużo czas na schroniskowe piwko oraz zajęcie sobie lepszych miejsc do spania – tym razem pod stołem.

Następnego dnia udaliśmy się na „Klasyczną”. Niestety namieszaliśmy po drodze, wbijając się na kant „Prawego Hainricha”. Zapych i wycof dwoma zjazdami. Na poprawę humoru, w drodze powrotnej weszliśmy na Kozi Wierch.

Tekst: Hubert Kolasiński

Zdjęcia: Krzysztof Gajewski, Hubert Kolasiński

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *