W poszukiwaniu legendarnej studni Inaki – eksploracja Humberta i Mariusza Torca de los Argaos (CEV194) – sierpień 2017.
Początkiem sierpnia wraz z Hubertem K. wybraliśmy się na eksplorację jaskiń w Picos de Europa. Od wielu lat tą eksplorację prowadzi Speleoklub Wrocławski.
Wśród innych działań celem była eksplorowanie jaskini Torca de los Argaos (CEV194). Owa jaskinia znajduje się około 20 minut marszu od Bazy wyprawy.
Działaliśmy w jaskini w sumie przez 4 dni. Pierwszego dnia działałem z kolegą Maliną z Wrocławia i Hubertem. Dotarliśmy systemem studni do lodowego spągu, gdzie zakończyliśmy działanie z powodu wyeksploatowania zasobów ludzkich. Dokładniej wyglądało to tak, że pierwsze dwie i pół / trzy godziny walczyłem z kolegą Maliną, który z hipotermią opuścił stanowisko zmieniony przez Huberta. Po następnych trzech godzinach działania doprowadziłem Huberta do stanu analogicznego 🙁 jak i zresztą siebie samego. I tak po pierwszym dniu działalności zatrzymaliśmy się na dnie studni, z widokiem na 30 metrową studnię widoczną przez niewielkie okienko na wysokości dwóch metrów.
Następnego dnia Hubert wraz z kolegą Jaserem pokonali okienko i dojechali do dna studni. Z braku liny nie kontynuowali eksploracji.
Dnia trzeciego ponownie udałem się wraz z Hubertem, zapasem lin, karabinków, kotew, plakietek i wiertarką z dwoma akumulatorami na dalszą eksplorację. Tego dnia dotarliśmy na aktualne dno jaskini, które znajduje się na głębokości 166 metrów. Końcowe partie, które osiągnęliśmy, są znacznie cieplejsze, bo pozbawione lodu, śniegu i cieknącej lodowatej wody. I tak nie znalazłszy legendarnej studni Inaki, wracaliśmy w nieco minorowych nastrojach. Przed dotarciem do miejsca, w którym skończyliśmy działania pierwszego dnia, zauważyłem okienko, które postanowiliśmy sprawdzić następnego dnia.
W czwartym dniu działań po dostaniu się do obiecującego okienka odkryliśmy, że spąg studni, do którego dotarliśmy pierwszego dnia, jest tylko wielkim lodowym czopem, pod którym studnia kontynuowała się i po jakimś czasie przechodziła w pochylnię, aby znów zamienić się w studnię. Studnia obszerna dzieliła się na dwie części. Pierwsza zbadana część doprowadziła mnie do poręczowania tuż przy dnie, założonym poprzedniego dnia. Druga studnia doprowadziła nas do sali z wodospadem, z której można wspinać się w górę do meandra. Wspinaczka zapowiada się ciekawie, gdyż skała tam jest słaba i nienadająca się do osadzania kotew, ale za to w nagrodę po drodze jest sporo luźnych want, które skutecznie utrudnią wspinaczkę. W tym miejscu jaskinia mimo usilnych prób nie pokazała nam Legendarnej Studni.
Ale jak wiadomo jaskinia nie byłaby jaskinią, gdyby nie zrobiła czegoś. I otóż wychodząc usłyszałem – jak w pierwszej chwili myślałem – lawinę kamienną, która toczyła się gdzieś nad naszymi głowami. Czekałem na lawinę, a ona nie nadchodziła tylko było ją słychać. Czego się dowiedziałem chwilę później, zaczął się dość intensywny opad i to woda lecąca studnią Inaki brzmiała tak złowrogo. Podczas dalszego wychodzenia, równolegle do sznura, którym wychodziliśmy, słyszałem dźwięk, który można porównać do przejeżdżającego pędzącego pociągu. Koniec końców dojrzałem strugi wody spadające równoległą studnią. Huk był potężny i teraz wiem, że studnia Inaki istnieje. Powiedziała mi o tym sama jaskinia, a nawet pokazała jej fragment, dała usłyszeć i poczuć. Mogłem ją usłyszeć wyraźnie. Ona tam jest i czeka na nas. Wraz z Hubertem dotrzemy do niej w 2018 r., a przynajmniej święcie w to wierzymy. No bo po cóż by nam jaskinia pokazywała studnię? Przecież tylko po to, żebyśmy do niej dotarli. Widocznie dla ducha gór jeszcze sobie nie zasłużyliśmy, ale zasłużymy w przyszłym roku.
Dasz wór.
Mariusz Tomasz Mejza